piątek, 28 lutego 2020

Coaching po chrześcijańsku


         Wiesz, kim jest  Nick Vujicic? Podejrzewam, że tak, nawet jeżeli nie znasz go z nazwiska - to pewnie kojarzysz faceta bez rąk i nóg, który jeździ po świecie opowiadając o swojej niepełnosprawności i o tym, jak udaje mu się z nią normalnie żyć. No więc napisał też o sobie książkę, którą bardzo chciałam przeczytać, a która okazała się czymś, czego nie cierpię, czyli podręcznikiem coachingowym.
       Nie lubię coachingu. W sumie to mało powiedziane - najchętniej bym go zdelegalizowała. Serio, dla mnie to robienie ludziom wody z mózgu, przedstawianie im prostych truizmów jako prawdy objawionej. Że już nie będę się rozpisywała o znanym polskim coachu, który chwalił się, że idąc na wykład nie powiedział "dzień dobry" sprzątaczce, nie będącej według niego wartą szacunku, ponieważ nie chce się jej skorzystać z jego cennej wiedzy i rozwijać się w życiu, zadowalając się myciem podłóg. Oczywiście - nie mam zamiaru wrzucać wszystkich do jednego worka i ten pan zapewne jest jedną z nielicznych czarnych owiec psujących opinię całemu środowisku, ale samo zjawisko mierzi mnie okrutnie. Dlaczego więc sięgnęłam po książkę Nicka? Cóż, odpowiedź jest rozbrajająco prosta - bo nie wiedziałam, co to jest.

       Nicka Vujicica obserwuję od dawna w mediach społecznościowych, czasami przewijają mi się gdzieś artykuły na jego temat w prasie katolickiej (tak, czytam taką). Podziwiam go z całego serca, bo będąc w wydawałoby się beznadziejnej sytuacji, on swoją determinacją i siłą charakteru zawstydziłby wielu zdrowych i sprawnych ludzi. Urodził się z fokomelią, czyli brakiem kończyn - w ogóle nie ma rąk i praktycznie nie ma nóg, jedna z nich rozwinęła się w jakiejś szczątkowej formie wystarczającej do obsługi wózka inwalidzkiego, telefonu i jako takiego przemieszczania się. Jakie życie może prowadzić ktoś z taką niepełnosprawnością? Wyobrażasz to sobie? Nie? Widzisz, a on sobie wyobraził. Mało tego, zrealizował i wciąż realizuje to, co wydaje się być niemożliwe. Ma żonę, czwórkę dzieci, dyplom z finansów i zarządzania, swoją firmę, fundację... Ale co najważniejsze - jest znanym i wziętym na całym świecie mówcą motywacyjnym. Przyznajmy, papiery ma na to mocniejsze niż mało kto. Bo kiedy o wychodzeniu ze strefy komfortu, stawianiu czoła przeciwnościom i konieczności uwierzenia w swoją wewnętrzną siłę mówi mi ktoś, który ma na sobie ciuchy z najnowszej kolekcji Zary, fryzurę nienaganną ale koniecznie wyglądającą jakby była zrobiona od niechcenia i mowę ciała wystudiowaną aż do przesady, to mam ochotę wstać i wyjść (co też zazwyczaj robię). Ale kiedy o tym samym mówi mi koleś bez rąk i nóg - to jego przekaz, chociaż wciąż ciężkostrawny, jest przynajmniej wiarygodny. Bo on to wszystko, o czym mówi, przerobił na własnej skórze, a nie z podręczników do motywowania innych.
Tym, co Nicka wyróżnia na tle innych znanych coachów (poza wyglądem oczywiście) jest jego ogromna wiara w Boga i boski plan względem swojej osoby. Jego przemówienia byłyby jednym wielkim świadectwem i zawierzeniem, co dla mnie byłoby piękne, ale wszystko to miesza się z coachingowym pitu pitu, a to sprawia, że kompletnie nie mam ochoty go słuchać.
                        

       Ale żeby nie było, że tylko się czepiam - w tej książce są wartościowe fragmenty. Bardzo poruszyło mnie opowiadanie Nicka i swojej wizycie w Mombaju i o tamtejszych prostytutkach, które są porywane lub wprost kupowane od rodziców, kiedy mają 10 lat. 10 lat! Mają 3 lata, na odpracowanie sumy, za którą zostały kupione i mogą odejść. Tylko że mają wtedy zaledwie 13  lat, nie są w stanie się same utrzymać a rodziny nie chcą ich przyjąć z powrotem. A mimo to wiele z tych dziewcząt wciąż wierzy i nie traci nadziei, co jest bardzo poruszające. Miałam łzy w oczach, naprawdę.
Godna podziwu jest też determinacja Nicka, fascynujące było czytanie o tym, jak dążył do samodzielności, jak radził sobie z kryzysami i depresją. To niesamowite, ile siły i woli walki ma w sobie ten mężczyzna, z jakim uporem dąży do postawionych sobie celów (a są to cele bardzo ambitne). Więc jeżeli ktoś ma mi mówić o tym, że nasze ograniczenia są jedynie w naszych głowach, to jest to właśnie on. Bo jest żywym dowodem na to, że to jednak prawda. Szanuję go za to w opór.

       Co wyniosłam z tej lektury? Biorąc pod uwagę to, jak długo ją męczyłam, jednak niestety niezbyt wiele. Ale najważniejsze opisałabym tak:
Nie możesz zmienić niczego w swoim życiu? Z różnych powodów nie możesz realizować swoich marzeń, lub możesz ale się tego poisz? Uważasz, że pewne rzeczy są nie do przeskoczenia? Hej, facet bez rąk i nóg nauczył się surfować, jeździć na deskorolce i łowić ryby, a Ty będąc zdrowy i sprawny nie dasz rady? No błagam!
I może niekoniecznie o to Nickowi chodziło, ale to jest dla mnie kwintesencja też książki.


środa, 26 lutego 2020

Demokracja pod specjalnym nadzorem

       „Były już (wtedy) prezydent Putin nie będzie w stanie utrzymać swoich wpływów, podobnie jak stało się w przypadku prezydenta Jelcyna. Borys Nikołajewicz został bezwzględnie odsunięty na bok – i ten sam los czeka Władimira Władimirowicza”. Tymi słowami kończy się pierwsze wydanie „Korporacji zabójców” z lutego 2009 roku. Czas pokazał, jak bardzo mylne było to stwierdzenie.


                    
      
       Sytuacja polityczna w Rosji zmusiła Jurija Felsztinskiego i Władimira Pribyłowskiego, dwóch znakomitych historyków, do napisania kolejnego rozdziału swojej książki. Wydanie drugie, które niedawno ukazało się dzięki Wydawnictwu Fronda,  zostało ukończone jesienią 2015 roku. Jednak prawdopodobnie i ono wkrótce będzie wymagało uzupełnienia. Niestety, nie będzie mógł go już dokonać Władimir Pribyłowski, który został znaleziony martwy w swoim mieszkaniu w styczniu tego roku. I chociaż przyczyna śmierci nie jest znana, to po lekturze „Korporacji zabójców” wnioski nasuwają się same.

Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Kim jest Władimir Putin wszyscy wiemy. Kim był zanim został prezydentem Rosji – wiemy już nieco mniej. Nie jest żadną tajemnica, że pracował dla służb specjalnych jako szpieg (jak się okazuje – niezbyt zdolny, bo tylko tacy byli delegowani do mało prestiżowych Niemiec Wschodnich). Ciekawe jest natomiast to, co działo się z nim wcześniej. Panowie Felsztinski i Pribyłowski odkrywają nieoficjalną biografię Putina, która rzuca nowe światło na jego późniejsze kontakty z FSB (Federalne Służby Bezpieczeństwa) i uzasadnia, dlaczego przynależność do tej organizacji ma dla niego tak duże znaczenie. Równie ciekawe jest to, co robił Władimir Władimirowicz, zanim objął urząd pierwszej osoby w państwie. Możemy prześledzić całą jego drogę jako polityka – drogę, która zaprowadziła go aż do prezydentury.
Najciekawsze jednak – chociaż najkrócej opisane – jest jego aktualne urzędowanie (aktualne, czyli już po krótkiej przerwie na stanowisku premiera z marionetkowym Miedwiediewem jako prezydentem). Nie do pomyślenia było dla autorów książki, aby po zakończeniu drugiej kadencji Putin jeszcze w jakikolwiek sposób liczył się w rodzimej polityce. Tymczasem sprawuje rządy już trzecią kadencję i szykuje się do czwartej, co daje 20 lat rządzenia Rosją – dłużej, bo lat 30, rządził tam jedynie Józef Stalin. Putin zawdzięcza to jednak nie własnym talentom przywódczym, charyzmie czy ciężkiej pracy. Wręcz przeciwnie – jego atutami są brak charyzmy i zdolności do samodzielnego zdobycia poparcia społeczeństwa i sprawowania rządów. To właśnie dlatego jest tak cenny dla organizacji, która wyniosła go do władzy. Daje jej gwarancję, że będzie nadal dbał o jej interesy i nie przyjdzie mu nawet do głowy, by się przeciw niej zwrócić i spróbować zdobyć polityczną niezależność.

Służby do zadań bardzo specjalnych

Dlaczego postać Władimira Putina jest tak ważna dla autorów książki? Ponieważ jego polityczny życiorys idealnie obrazuje, w jaki sposób i w jakim celu działają służby specjalne. Tłumaczy, dlaczego stawia się na takich a nie innych ludzi i jak obsadza się ich na przeznaczonych im stanowiskach. Jeden z podrozdziałów mógłby stanowić broszurę instruktażową, jak krok po kroku sfałszować wybory (i nie ma tu znaczenia, czy są to wybory na szczeblu lokalnym, czy też ogólnokrajowe wybory wybory prezydenckie).
Kiedy już udało się osadzić swojego człowieka na najważniejszym stanowisku w kraju – i okazało się, że to człowiek właściwy – należy zapewnić mu pełną ochronę. I nie chodzi tu o ochronę „fizyczną”, ta jest przecież oczywista i gwarantowana przez konstytucję oraz inne przepisy. To obrona jego wizerunku – prezydenta nie można krytykować, oczerniać, ani poddawać w wątpliwość podejmowanych przez niego decyzji. Ograniczenie wolności słowa mediom publicznym (a raczej całkowite jej wyeliminowanie)  to rzecz oczywista. W Rosji nie mogą normalnie funkcjonować nawet media prywatne. W panującym tam systemie oligarchicznym stacje są albo w rękach „przyjaciół” prezydenta (więc nie ma mowy o obiektywizmie), albo w rękach oligarchów opozycyjnych. W tym drugim przypadku wszelkie próby niezależnego i anty-kremlowskiego przekazywania informacji zostają bardzo szybko ukrócone.
Tu dochodzimy do kolejnego zagadnienia: jak służby traktują niepokornych. Nie ma znaczenia, czy to wpływowy oligarcha, znany na całym świecie dziennikarz, czy były kolega po fachu (jak Aleksander Litwinienko). Jeśli ma się szczęście, najpierw dostaje się ostrzeżenie (np. prokurator znajduje całe mnóstwo powodów do postawienia danego człowieka przed sądem). Jeżeli szczęścia się nie ma – a nie są to rzadkie przypadki, można wręcz zauważyć ich rosnącą w ostatnich latach liczbę – służby specjalne udowadniają, że nadanie tej książce tytułu „Korporacja zabójców” jest jak najbardziej uzasadnione. Jej lektura może sprawić zawód jedynie tym, którzy liczyli na szerszy opis zbrodni dokonywanych przez służby (to zaledwie jeden szczegółowy rozdział). Jednak jako źródło wiedzy o obecnej FSB ta jasno uporządkowana i czytelna w odbiorze książka jest naprawdę warta polecenia.